poniedziałek, 27 kwietnia 2015

Cztery kąty

Na tarasie przed wejściem stoi niezłomny wartownik z zawsze szeroko otwartymi oczami. Nic mu nie umknie.


Suszki to nieodłączny słowiański akcent. Ktoś porównał raz te abażury ozdobione bukietami do kapelusza Maryli Rodowicz. I chyba coś w tym jest.




Wszystkie drewniane rzeźby zrobił mój Tata.


Podkowę znalazłam na drodze we wsi obok. Była wtopiona w rozgrzany słońcem asfalt.


Kuchnia pełna jest akcesoriów ale nie tylko do dekoracji. Jedzenie to wielka przyjemność a spędzanie wolnego ucztując na świeżym powietrzu to super sprawa.


Lustereczko powiedz przecie...

  
 Schody na górę sprytnie chowają się za kominem. Super rozwiązanie, optymalne wykorzystanie przestrzeni.

Część druga weekendu na pomoście.

Niedziele zmusiła mnie do założenia ciepłych kaloszy... Inaczej nazwać tych butów chyba nie można. Zasnute szarością niebo dawało do zrozumienia, że parasolka może dziś się przydać...


Spławiki ani drgnęły... Zero zainteresowania pyszną przynętą. 



I tak przez kilka godzin... Z nadzieją, że coś weźmie...


To nie żaden siwy włos...



Symetria. Okolica odbija się w jeziorze. Jakby przeglądała się w lustrze.



Przytaczając ludowe powiedzonko, cisza jak makiem zasiał. I tylko ta czapla szara krzątająca się na przeciwległym brzegu mąciła powietrze swoimi wielkimi skrzydłami...




Dużo pomostów. Jest w czym wybierać. Niektóre mają podwyższony standard i posiadają ławeczki, drabinki a nawet barierki... Co kto woli.



Są też pomosty zdekompletowane, nieco zniszczone, zapadnięte... Ale te z kolei należą już do kormoranów, kaczek i innych mieszkańców nadbrzeży. 


Tafla jeziora jak ze szkła. Ani drgnie. Spławik też nie, jak zamurowany. 


Z perspektywy przelotek...


Z każdą chwilą las zazielenia się co raz bardziej... Powoli ale regularnie, pączek po pączku, listek po listku...



Kaczka narobiła dużo krzyku i kłapiąc dziobem wystartowała jak pocisk...




Łabędź wzbijający się do lotu to niesamowity widok i to dość głośny. Bierze długi rozbieg biegnąc po tafli unosząc się na wielkich skrzydłach i nisko nad wodą pokonuje całe jezioro...



W końcu zaczęło wiać, woda się zmarszczyła, fale chlupały o pomost i brzeg... Pejzaż przypomina wciąż bardziej jesień niż wiosnę. Jednak o wiosenną ścieżkę dźwiękową zatroszczyły się niezliczone ilości ptaków ćwierkających bez ani jednej chwili wytchnienia. Wiosna to nie tyle zieleń ale śpiew dobiegający gdzieś z drzew, zarośli...


Zaciągnięte na szaro niebo co i raz częstowało przelotnym deszczem. Ale nie wygoniło nas to z pomostu. Cierpliwie przeczekiwaliśmy te momenty. Deszcz deszczem. Nie każdy jest taki sam. Te wiosenne bywają całkiem do zniesienia. A na pomoście deszcz "smakuje" zupełnie inaczej. Szum kropel uderzających o jezioro uspokaja.

 

Weekend na pomoście, część pierwsza...

Samochód jak zwykle załadowany prawie po sam dach wedle magicznej, niepisanej zasady, pakuj ile kto chce bo to kombi więc wszystko jakoś się upcha. Przecież nikt się nie będzie ograniczać i pakować racjonalnie tylko tego co najpotrzebniejsze, w końcu jedziemy na weekend i te wszystkie bluzki i spodnie na pewno się przydadzą nie mówiąc już o... A co ja będę pisać, przecież każdy dobrze wie jak to jest. Za każdym razem dochodzę do tego samego wniosku - następnym razem wezmę połowę. Podejrzewam, że kiedyś mi się to uda...


Po odstaniu swojego w piątkowych korkach rozpędzamy się i lecimy rakietą prosto do zielonych płuc Polski zostawiając za sobą leniwie znikające za horyzontem Słońce.

  


 
 Sobota od rana w słońcu skąpana. Miękka wiosenna trawa pod stopami córki młynarza. Ziemia już nagrzana wiosennym słońcem, można biegać na bosaka po działce!



Był pomysł, żebyśmy dla odmiany skorzystać z sąsiedniego pomostu ale zanim rozbiliśmy nasz obóz wędkarski trzeba było dobrze to przemyśleć i go chociażby zmierzyć. Wszerz i wzdłuż, bardzo dokładnie stopa za stopą... Bo jak już się przenosić to na większy a nie na mniejszy (nawet jeśli o niewiele no ale takie zasady). Koniec końców zostaliśmy na "naszym" starym pomoście.


Gdzie nie spojrzeć widać jeszcze ślady zostawione przez jesień...


Krótki rękawek, gołe stopy... Ciepły wiatr niosący śpiew ptaków, gorące promienie słońca, wiosnę czuć, słychać i widać. Na północy zielenienie przychodzi nieco później. W Warszawie już rosną porządne liście a tutaj jeszcze są w powijakach, pączki rozwijają się powoli nie śpiesząc się nigdzie.

 
Ambona. Jak taka chatka Puchatka. Ciekawe jaki z niej jest widok ale podejrzewam, że wart obejścia jeziora, żeby na nią wejść.



    Oko w oko z obiektywem.



Na przeciwległym brzegu dwaj mieszkańcy Wejsunka. Łabędź i kormoran okupujący resztki zniszczonego pomostu.

    Pyk pstryk, mam cię! Myślał, że mi ucieknie. Nic z tego, byłam szybsza.



Wędka przezbrojona. Wobler zdjęty, spławik założony, można nadziewać robaka... A fachowo mówiąc, żywą przynętę, mady białe. Białe grubaski przez tydzień chłodziły się w lodówce wcinając otręby i jabłko. Mnie akurat one nie obrzydzają. Najważniejsze, że nie gryzą.



Na pulchną przynętę skusiła się mała ale łapczywa płotka. Akcja ratunkowa przebiegła szybko i sprawnie, wypięłam maleństwo, dałam jej buziaczka i wypuściłam do domu...


Długo nic się nie działo, spławik tylko dryfował znoszony przez wiatr.Co i raz przynętę wyskubywały jakieś maleńki narybek... Aż w końcu spławik znikną pod powierzchnią wciągnięty przez kolejną małą płotkę. Procedura ratunkowa była taka sama zarówno w tym jak i w kolejnych dwóch razach...


Rybitwa patrolująca brzegi jeziora.


Słońce schodzące co raz niżej ozłaca swoimi promieniami nie tylko trzciny... Świat nabiera ciepłych odcieni, wiatr ucicha aż w końcu zanika całkowicie jakby szykował się spać...
 

Wraz z nadchodzącym wieczorem nadchodzi chmara komarów. Na szczęście są jeszcze na tyle małe, że nie gryzą. A z każdą chwilą było ich co raz więcej i więcej... A dym z papierosa wcale im nie przeszkadzał.



Krzysiek szukając kaczora w trzcinach natkną się na dryfującą puszkę browaru.... Nie byłoby w tym nic dziwnego bo śmieci niestety wszędzie jest pełno a puszki po piwie to dość częsty widok nad jeziorami. Ale ta była zamknięta. Wyciągną ją i ku naszemu zdziwieniu puszka była cała. Żubr lekko zagloniony i wyblakły ale cały no i przeterminowany tylko o 4 miesiące! Nie piliśmy. Ale puszkę zabraliśmy. Kto by pomyślał, że idąc na ryby można złowić żubra...



Po powrocie z pomostu spędziliśmy długi wieczór na tarasie. Ciepłe powietrze, światło świec, lekki wiaterek a w oddali rechotanie żab na mokradłach...


A w następnym poście fotorelacja z niedzieli...